Położyłam się do łóżka z nieznajomym. Nic o nim
nie wiedziałam. Znałam jedynie jego imię i nazwisko – Janusz Koryl. Reszta była
wielką niewiadomą i Urojeniem. Poszłam do łóżka i nie żałuję chociaż zarwałam
noc i znaczną część dnia. Warto było!
Książka od pierwszej strony wciąga jak „cycki w
magiel”, że się tak wyrażę. Akcja jest wartka, spójna i logiczna. Powieść nastrojem
zbliżona jest do powieści MO-wskich, co mnie niesamowicie ujęło, bo to moje
ukochane klimaty! Postaci policjantów są może troszkę płaskie i niepogłębione
psychologicznie, ale nie tego w takiej powieści się spodziewałam. W tym
momencie wiedziałam, gdzie jest miejsce tego woluminu – pomiędzy moimi skarbami
rodem z biblioteczki MO-rdu! I wszystko by szło utartym szlakiem gdyby nie parę
słów na skrzydełku książki, które mnie zafrapowały. Nie pasowały nijak do moich
odczuć w czasie czytania i cały czas miałam je w pamięci „Przez recenzentów
okrzyknięty polskim Stephenem Kingiem”. Ki czort?! Coś tu się nie zgadza…
Akcja toczy się bardzo wartko, nie ma żadnym
niepotrzebnych słów, zbędnego filozofowania. Język jest na pierwszy rzut oka
prosty, choć co chwila, tuż za rogiem czekają na nas ciekawe porównania i
zawijasy słowne. Cudowne smaczki! Akcję p. Janusz osadził w okresie, który
akurat się zbliża (tylko śniegu i mrozu niestety brak), w czasie Sylwestra i
nadejścia Nowego Roku. Czyli na przełomie. Poszukiwanym mordercą (który nota
bene przyznał się, że nim jest i sam zgłosił się na policję) jest dziwny gość w
szarym płaszczu i kapeluszu oraz z zakrwawionym nożem w ręku.
Charakterystyczny, ale pełen zagadek i jakby rodem z innej epoki. I niby wszystko
jest jak być powinno, policja przesłuchuje typa i zamyka w areszcie. Zdziwienie
funkcjonariuszy nie ma jednak granic, gdy morderca znika z zamkniętej celi!
Śledztwo od początku prowadzi rzeszowski śledczy Aspirant Mateusz Garlicki. Sprawa
od początku jest kłopotliwa. Zabawa Sylwestrowa, która tak pięknie się
zapowiadała (pierwszy wolny Sylwester od czterech lat Garlicki może wreszcie
spędzić z żoną Mariolą). Lecz, jak powszechnie wiadomo, policjant zawsze jest
na służbie. Jego zadaniem jest pomagać. Pomaga więc młodej kobiecie zaczepionej
przez grupkę chuliganów, wraca na bal i … dostaje wezwanie do komendy. Tu
zaczyna się ciąg dziwnych wydarzeń. Okazuje się, że monitoring nie działał w
komendzie jak należy i nie ma możliwości znaleźć mordercy młodej dziewczyny o
imieniu Aniela - Tadeusza Olczaka. Ale policja ma swoje sposoby i wyszkolonych
ludzi. Po nitce do kłębka… Wizja lokalna pod adresem domniemanego przestępstwa,
klucz do piwnicy, gdzie znajdują portret kobiety, zakrwawiony płaszcz i
kapelusz, które morderca oddał do pralni – tymi tropami dzielnie podążają
funkcjonariusze z rzeszowskiej policji. Aspirant Mateusz Garlicki ma ciężki
orzech do zgryzienia. Sprawa jest niejasna, wymyka się utartym normom logicznego myślenia co skutkuje złym
samopoczuciem, bezsennością i ogólnym rozdrażnieniem ambitnego śledczego. Czytam
nadal z wypiekami na twarzy. Trzyma mnie szybka akcja i tajemnice, które się
mnożą. Jednak co jakiś czas jak echem w pustej piwnicy odbijają się w mojej
głowie słowa „polski Stephen King”. No bez jaj! To powieść policyjna i nic poza
tym! I tak jest dobrze i tak trzymać! Tak lubię! Aż tu nagle… Autor z
mistrzostwem wytrawnego prestidigitatora odwraca płaszcz i kapelusz na nice
(jak by powiedzieli w latach trzydziestych, w czasach zamordowanej Anieli i jej
mordercy) czyli na drugą stronę i …
I oto widzimy wszystko w innym świetle. Przez całą
powieść zwodził nas i mamił, wywoływał urojenia, sny i zwidy. Mylił tropy i
jawnie nas oszukiwał. I co do formy i co do treści. Bo rozwiązanie jest zupełnie
inne. Bo zakrwawiony nóż, który zachował się w policyjnym sejfie nie zniknął
tak, jak morderca z aresztanckiej celi. I tak, na ostatnich stronach, ukazuje
nam się duch – duch polskiego Stephena Kinga! WOW! Chciałoby się wykrzyknąć.
Tego się nie spodziewaliśmy! To nie jest typowa powieść policyjna, to coś
więcej. Zresztą przeczytajcie sami. Polecam. A tak na uszko szepnę – warto
czasem pójść do łóżka z nieznajomym. Ja pójdę z panem Januszem Korylem na
pewno. Z tym, że już nie będę mogła powiedzieć, że robię to z nieznajomym…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz