czwartek, 31 października 2019

Noc z nieznajomym

Położyłam się do łóżka z nieznajomym. Nic o nim nie wiedziałam. Znałam jedynie jego imię i nazwisko – Janusz Koryl. Reszta była wielką niewiadomą i Urojeniem. Poszłam do łóżka i nie żałuję chociaż zarwałam noc i znaczną część dnia. Warto było!
Książka od pierwszej strony wciąga jak „cycki w magiel”, że się tak wyrażę. Akcja jest wartka, spójna i logiczna. Powieść nastrojem zbliżona jest do powieści MO-wskich, co mnie niesamowicie ujęło, bo to moje ukochane klimaty! Postaci policjantów są może troszkę płaskie i niepogłębione psychologicznie, ale nie tego w takiej powieści się spodziewałam. W tym momencie wiedziałam, gdzie jest miejsce tego woluminu – pomiędzy moimi skarbami rodem z biblioteczki MO-rdu! I wszystko by szło utartym szlakiem gdyby nie parę słów na skrzydełku książki, które mnie zafrapowały. Nie pasowały nijak do moich odczuć w czasie czytania i cały czas miałam je w pamięci „Przez recenzentów okrzyknięty polskim Stephenem Kingiem”. Ki czort?! Coś tu się nie zgadza…
Akcja toczy się bardzo wartko, nie ma żadnym niepotrzebnych słów, zbędnego filozofowania. Język jest na pierwszy rzut oka prosty, choć co chwila, tuż za rogiem czekają na nas ciekawe porównania i zawijasy słowne. Cudowne smaczki! Akcję p. Janusz osadził w okresie, który akurat się zbliża (tylko śniegu i mrozu niestety brak), w czasie Sylwestra i nadejścia Nowego Roku. Czyli na przełomie. Poszukiwanym mordercą (który nota bene przyznał się, że nim jest i sam zgłosił się na policję) jest dziwny gość w szarym płaszczu i kapeluszu oraz z zakrwawionym nożem w ręku. Charakterystyczny, ale pełen zagadek i jakby rodem z innej epoki. I niby wszystko jest jak być powinno, policja przesłuchuje typa i zamyka w areszcie. Zdziwienie funkcjonariuszy nie ma jednak granic, gdy morderca znika z zamkniętej celi! Śledztwo od początku prowadzi rzeszowski śledczy Aspirant Mateusz Garlicki. Sprawa od początku jest kłopotliwa. Zabawa Sylwestrowa, która tak pięknie się zapowiadała (pierwszy wolny Sylwester od czterech lat Garlicki może wreszcie spędzić z żoną Mariolą). Lecz, jak powszechnie wiadomo, policjant zawsze jest na służbie. Jego zadaniem jest pomagać. Pomaga więc młodej kobiecie zaczepionej przez grupkę chuliganów, wraca na bal i … dostaje wezwanie do komendy. Tu zaczyna się ciąg dziwnych wydarzeń. Okazuje się, że monitoring nie działał w komendzie jak należy i nie ma możliwości znaleźć mordercy młodej dziewczyny o imieniu Aniela - Tadeusza Olczaka. Ale policja ma swoje sposoby i wyszkolonych ludzi. Po nitce do kłębka… Wizja lokalna pod adresem domniemanego przestępstwa, klucz do piwnicy, gdzie znajdują portret kobiety, zakrwawiony płaszcz i kapelusz, które morderca oddał do pralni – tymi tropami dzielnie podążają funkcjonariusze z rzeszowskiej policji. Aspirant Mateusz Garlicki ma ciężki orzech do zgryzienia. Sprawa jest niejasna, wymyka się utartym normom  logicznego myślenia co skutkuje złym samopoczuciem, bezsennością i ogólnym rozdrażnieniem ambitnego śledczego. Czytam nadal z wypiekami na twarzy. Trzyma mnie szybka akcja i tajemnice, które się mnożą. Jednak co jakiś czas jak echem w pustej piwnicy odbijają się w mojej głowie słowa „polski Stephen King”. No bez jaj! To powieść policyjna i nic poza tym! I tak jest dobrze i tak trzymać! Tak lubię! Aż tu nagle… Autor z mistrzostwem wytrawnego prestidigitatora odwraca płaszcz i kapelusz na nice (jak by powiedzieli w latach trzydziestych, w czasach zamordowanej Anieli i jej mordercy) czyli na drugą stronę i …
I oto widzimy wszystko w innym świetle. Przez całą powieść zwodził nas i mamił, wywoływał urojenia, sny i zwidy. Mylił tropy i jawnie nas oszukiwał. I co do formy i co do treści. Bo rozwiązanie jest zupełnie inne. Bo zakrwawiony nóż, który zachował się w policyjnym sejfie nie zniknął tak, jak morderca z aresztanckiej celi. I tak, na ostatnich stronach, ukazuje nam się duch – duch polskiego Stephena Kinga! WOW! Chciałoby się wykrzyknąć. Tego się nie spodziewaliśmy! To nie jest typowa powieść policyjna, to coś więcej. Zresztą przeczytajcie sami. Polecam. A tak na uszko szepnę – warto czasem pójść do łóżka z nieznajomym. Ja pójdę z panem Januszem Korylem na pewno. Z tym, że już nie będę mogła powiedzieć, że robię to z nieznajomym…


poniedziałek, 7 października 2019


Do pisania potrzebna jest samotność


Do pisania potrzebna jest samotność. W moim przypadku wręcz konieczna. Nie sprawdza się pisanie grupowe, sesje wyjazdowe, kreatywne spotkania pisarskie. Warsztaty oczywiście to co innego. Są treningiem i nauką rzemiosła. Tam szlifuje się gotowy diament. Jednak najpierw trzeba pozwolić by w ogóle powstał, zmineralizował się. A do tego potrzeba czasu. I samotności…
Nic nie powstanie z chaosu i krzyku. Nowe i doskonałe rodzi się jedynie w cudzie samotności. Z ciemności przenika do światła w całkowitej ciszy. Dopiero tak słyszalny jest trójgłos. Duszy, serca i rozumu. Dlatego cenię sobie swoje własne, milczące towarzystwo.
Jestem po lekturze książki Petera Jamesa „Niezbity dowód” stąd widocznie skierowanie mojego myślenia na tematy niecodzienne i prawie obce. Klasztorów zamkniętych. Skupienia. Tajemnicy i czegoś wielkiego. Tak.
Myślę, że Autor, prawdziwy Autor, jest takim mnichem w jednoosobowym klasztorze. Zamurowany tamże z własnej woli, by pisać.
A jeśli już wychodzi poza własne mury, to tylko po to by obserwować (no i czasami słowo z kimś zamienić, napić się i zjeść 😜 ).
Samotność z wyboru, na czas intensywnego pisania, to nie żadna fanaberia. To konieczność. Inspirujące chwile z własnym ja. Prawdziwym ja. Jedynie wówczas pisanie może być autentyczne. Moje. Nieskażone cieniami cudzych myśli, wpływów, skaz.
Kocham swoją pisarską samotność. Zwłaszcza w perspektywie powrotu do ludzi. Jednak jeszcze nie teraz. Nie dziś…

Pieniążki ze skarpety wprost do wpłatomatu. Bezpieczniej?

 

czwartek, 3 października 2019


  Jesteś marzeniem wszystkich swoich przodków - Bert Hellinger

"Tak zwane 'Czarne Owce' rodziny są w rzeczywistości poszukiwaczami dróg wyzwolenia dla drzewa genealogicznego. Ci członkowie drzewa, którzy nie dostosowują się do zasad lub tradycji systemu rodzinnego, którzy stale szukają, aby zrewolucjonizować przekonania, w przeciwieństwie do dróg naznaczonych tradycjami rodzinnymi, ci krytykowani, osądzani, a nawet odrzucani, są powołani do uwalniania drzewa powtarzających się historii, które frustrują całe pokolenia.

'Czarne owce', ci, którzy się nie adaptują, ci, którzy krzyczą, buntują się, naprawiają, detoksykują i tworzą nową, kwitnącą gałąź. Niezliczone niespełnione pragnienia, niespełnione sny, sfrustrowane talenty naszych przodków manifestują się w ich buncie, szukając swego ujścia.

Drzewo genealogiczne, przez bezwładność, będzie chciało nadal utrzymywać kastracyjny i toksyczny kierunek swojego pnia, co sprawia, że ​​jego (Twoje) zadanie jest trudne i problematyczne. Jednak nikt nie może sprawić byś zwątpił. Zaopiekuj się swoją wyjątkowością jako najcenniejszym kwiatem swojego Drzewa”.