wtorek, 24 grudnia 2019

Opowieść wigilijna

Opowieść wigilijna

- Kupisz mi szneka?
Wracam do piekarni. Wychodzę z reklamówką.
- Proszę, niech pan weźmie.
Wkłada ją do dużej torby, z którą zawsze chodzi po mieście i do której pakuje skarby, znalezione na pobliskich śmietnikach. Starszy pan, gustujący w kolorowych sweterkach. Bez jednego oka. Lewego, choć pamiętam, jak jeszcze miał dwa.
Stoimy pod piekarnią. Rozmawiamy.
- Złamali mi szczękę, pobili w parku – opowiada spokojnie, jakby chodziło o kogoś innego – ale są jeszcze dobrzy ludzie. Zakrwawionego zabrali studenci do szpitala.
Przytulam się do niego. Głaszczę szorstki policzek palcami. Głupio mi, że zostawiłam na puchowej kurtce czerwony ślad. Nie wiem czy ma pralkę i jak to dopierze.
- Ma pan gdzie mieszkać? – pytam.
- Mam, mam – odpowiada szybko. Za szybko.
Nie wiem jakie pułapki zastawił na niego los i jak potyrało go życie. Bez powodu jednak nikt nie mówi do siebie.
- Pocieszają mnie, mówią, Kazimierz, teraz masz źle, ale za to potem, potem będziesz miał lepiej…
- Ale ja chcę, żeby panu już dziś było lepiej, nie po śmierci. Teraz.
- Ty płaczesz?
Płaczę nad nim, nad sobą, nad ludźmi. Smutno mi.
Daję mu jeszcze dychę, bo tyle tylko zostało mi po dzisiejszych zakupach. Żegnamy się. Odchodzę. Ja ze swoimi czterema bułkami. I on, milczący bohater, z pokorą znoszący swój los. Kuśtykając oddala się unosząc wielką torbę, w swój świat.
- Do zobaczenia panie Kazimierzu! Wesołych Świąt!