piątek, 31 lipca 2020

Odwrócona abstrakcja pandemii

                                                
                                              

„Na Covid-19 umierają tylko starsi,

w dodatku z chorobami towarzyszącymi”

Pani Andzia przemierza, z lekkim stukotem, szpitalny korytarz. Opiera się na chodziku i wyrabia codziennie kilometry z cierpliwością i uporem maratończyka. Gdyby nie lekki wąsik i stalowy chodzik z daleka można by wziąć ją za licealistkę. Taka Pippi bez warkoczyków, z sympatycznym uśmiechem. W różowej koszuli z koronką.

            Przez uchylone drzwi widać pana Rysia. Popycha wytrwale wózek, wioząc do kibelka towarzysza z męskiej sali. Tamten ma oczy niewinne, niebieskie i zrudziałe od palenia wąsy.

            Na łóżku leży kobieta. Łysawa, nieforemna. Jęczy z bólu. Leży jak kloc, a po bokach zwisają bezwładnie fioletowe ręce. Wielkie bąble w kolorze gencjany przypominają wymyślny tatuaż, lecz zamiast tuszem wypełnione są krwią. Za to wszystkie dwadzieścia palców pomalowane lśniącym, amarantowym lakierem do paznokci.

            Mówiąc o śmieci starszych osób z powikłaniami mówisz właśnie o nich: o panu Rysiu, Andzi czy Fioletowej Pani. Nie o abstrakcyjnym cieniu, bezimiennym konturze człowieka.

            Statystyka jednak to jedynie statystyka. Lubi czasem płatać figle. Może się bowiem zdarzyć, któregoś dnia, że wszyscy oni pochylą się nad tobą i użalając się ze zdziwieniem stwierdzą:

- Patrzcie, taki młody i zdrowy, a umarł. Szkoda go…

            I powrócą do swych wypraw meandrami szpitalnych korytarzy, uśmiechając się tajemniczo i zawadiacko poruszając zrudziałymi wąsami.

środa, 8 lipca 2020

Jedno zawsze kocha bardziej…




Recenzja książki  Radki Třeštíkovej "Osiem"

  
Francuskie przysłowie mówi, że w miłości zawsze jedna osoba całuje, a druga tylko nadstawia policzek. Ta, która bardziej kocha przesłonięty miłością ma cały świat. Niczym romantyczna wersja Temidy, ferującej wyroki z zamkniętymi oczami. Wkłada w to uczucie całą swą energię, czas, na każdym kroku ustępuje. Priorytetem jest tylko ta jedna, jedyna osoba i jej potrzeby. Ona i nikt więcej. Nic innego się nie liczy. Żyje się tylko dla niej i dla niej mogłoby się zabić. Ją mogłoby się zabić? Także…
Wszystko kręci się wokół Miszy, pół Czeszki-pół Cyganki. Kocham Czechów za ten brak, modnej dziś i wszechobecnej, poprawności politycznej. Michaela nazywana jest po prostu Cyganką, nie Romką (Romka kojarzy mi się z damskim odpowiednikiem męskiego imienia Roman). W ogóle Czesi potrafią nazywać rzeczy wprost i po imieniu. Za to z właściwą im finezją i humorem, nie ostentacyjnie, brutalnie czy łopatologicznie. Co to to nie!       
Misza jest zapalnikiem wszystkich bomb w powieści Radki Třeštíkovej „Osiem”. Ta kobieta to pożar i tsunami, a jednocześnie niezbędne do życia woda i tlen. Nie budzi uczuć pośrednich. Takie jak ona kocha się lub nienawidzi. Wokół niej zawsze tłum, choć niespecjalnie o to zabiega. Porzucona w dzieciństwie, zakompleksiona, pełna psychicznych niedoborów, piękna i nieco szalona. Wierna tylko sobie, niezmienna w swojej niestałości. Kobieta! W takiej zakochują się mężczyźni, kobiety a nawet dzieci. Rozpala miłość i dzikie żądze samym spojrzeniem, dotknięciem gorących rąk. Nikt nie potrafi pozostać wobec niej obojętnym. A jednak ktoś chciał ją unicestwić na zawsze. Zabić. Zastrzelić. Wymazać ze świata i z serca. Jej kochający chłopak Janek, który bez niej nie potrafi żyć? Jedyna prawdziwa przyjaciółka Alicja, której obsesyjnym marzeniem jest wreszcie założyć rodzinę? Julia i Maks, rodzice dwójki niesfornych dzieci, dla których Misza była opiekunką? Czy pozamałżeński romans może zamienić perfekcyjny dom z dymiące zgliszcza?                            
 Książka „Osiem” w pewien sposób kojarzy mi się z filmem Francoisa Ozona „Osiem kobiet”. Ta sama lekkość, drwina, przymrużenie oka przy jednoczesnym pokazaniu samej esencji życia.  I ten sam motyw – kto zabił najważniejszą i najbardziej „niegrzeczną” osobę dramatu.  
Drugim skojarzeniem, i widzę, że nie jestem odosobniona w tej ocenie, jest podobieństwo do powieści mojego ukochanego czeskiego pisarza Vladimira Parala. Paralelne spojrzenie na konsumpcjonizm świata, lekko drwiące podejście do takich „świętości” życia społecznego jak miłość, małżeństwo, wierność, obowiązek. I nawet Alicja Martinek stanowi lustrzane odbicie paralovskiej Alicji Obrtelówny, pragnącej znaleźć mężczyznę swego życia, a Janek jest bratem bliźniakiem Mirka z „Cudu generalnego”, głupio i bez pamięci zakochanego w swojej Jordze.                                                                                               
Książka jest nietypowa. Nie jest to ani kryminał, ani romans, chyba najbardziej obyczajówka, ale nie taka, jak milionowa wersja damsko-męskiego świata powielana w telenowelach i Harlequinach. Zupełnie nie taka. Podniecająca ale nie świńska. Pikantna a jednocześnie delikatna. Prawdziwa. Jak samo życie.                                                              
Jedynym minusikiem jest pozostawienie bez tłumaczenia zdań wypowiadanych przez rodzinę Milerów. Zdań w wielu językach: szwedzkim, francuskim, hiszpańskim. Nie każdy jest poliglotą, jak lekarz Maks, tłumaczka Julia czy ich dzieci, Meda i Bruno, które w swym krótkim życiu pomieszkiwały już chyba we wszystkich europejskich państwach.                                
 Powieść Radki Třeštíkovej jeszcze długo po przeczytaniu wwierca się w mózg, zabierając spokój i zmuszając do przemyśleń. Jeśli postacie tej słodko-gorzkiej tragikomedii tańczą tango, to czynią to z gracją i nie mogą przestać. Bo przecież OSIEM to, jeśli dobrze się przyjrzeć, odwrócony znak nieskończoności. Widoczny dopiero po położeniu się na wznak. W łóżku…