czwartek, 7 listopada 2019


Genius loci vs genius hominis

Ludzie czy miejsca? Co tworzy nasze życie?
Z każdą żegnaną osobą odchodzi część nas samych...
Pan Saturnin. Tato mojej Przyjaciółki. Moje dzieciństwo. Moja młodość.
Pan Saturnin, tak niezwykły jak jego imię, zwyczajne życie czynił cudem. Nawet dziś, kiedy jego ciało czekało cierpliwie na oddanie ziemi, jego duch krążył wśród nas. Nad trawą jeszcze zieloną, ponad bezlistnymi drzewami, rozjaśnił słońce i wywołał spokój. Ten rodzaj spokoju, który trwa.
Nie był dobrym człowiekiem. Był BARDZO dobrym człowiekiem. Przez tyle lat, przez te kilka dekad, kiedy go znałam, zawsze się uśmiechał. Nie podnosił głosu. Nie przeklinał. Nie mówił o empatii, tolerancji, życzliwości. On po prostu taki był. Tak żył. I tak umarł. Pośród najbliższych członków swej niezwykłej rodziny. Po sześćdziesięciu latach małżeństwa.
Po pogrzebie, czekając na transport, zapragnęłam powrócić jeszcze raz do miejsc, gdzie się wychowałam. Nasze osiedle. Nasz dawny dom. Nie czułam niczego. Patrzyłam na kupę gruzu za płotem, na odnowione elewacje i nieodnowione drzwi do garażu. Na drzewa, które tam porosły od czasu, kiedy nas już tam nie było. I kota, którego nie znałam. Nie było nic. Żadnego ducha miejsca. Genius loci mojego dzieciństwa stało się jedynie kubistycznym obrazem sześciennej bryły domu.
Więc miejsca czy ludzie? Genius loci czy genius hominis?
Moje dzieciństwo. Moja młodość. Ludzie. Tato Gosi. Niczym opiekuńczy Duch. Genius hominis…




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz