Genius
loci vs genius hominis
Ludzie czy miejsca? Co tworzy nasze życie?
Z każdą żegnaną osobą odchodzi część nas samych...
Pan Saturnin. Tato mojej Przyjaciółki. Moje
dzieciństwo. Moja młodość.
Pan Saturnin, tak niezwykły jak jego imię, zwyczajne
życie czynił cudem. Nawet dziś, kiedy jego ciało czekało cierpliwie na oddanie
ziemi, jego duch krążył wśród nas. Nad trawą jeszcze zieloną, ponad bezlistnymi
drzewami, rozjaśnił słońce i wywołał spokój. Ten rodzaj spokoju, który trwa.
Nie był dobrym człowiekiem. Był BARDZO dobrym człowiekiem. Przez tyle lat, przez te kilka dekad,
kiedy go znałam, zawsze się uśmiechał. Nie podnosił głosu. Nie przeklinał. Nie
mówił o empatii, tolerancji, życzliwości. On po prostu taki był. Tak żył. I tak
umarł. Pośród najbliższych członków swej niezwykłej rodziny. Po sześćdziesięciu
latach małżeństwa.
Po pogrzebie, czekając na transport, zapragnęłam
powrócić jeszcze raz do miejsc, gdzie się wychowałam. Nasze osiedle. Nasz dawny
dom. Nie czułam niczego. Patrzyłam na kupę gruzu za płotem, na odnowione
elewacje i nieodnowione drzwi do garażu. Na drzewa, które tam porosły od czasu,
kiedy nas już tam nie było. I kota, którego nie znałam. Nie było nic. Żadnego
ducha miejsca. Genius loci mojego dzieciństwa stało się jedynie kubistycznym
obrazem sześciennej bryły domu.
Więc miejsca czy ludzie? Genius loci czy genius
hominis?
Moje dzieciństwo. Moja młodość. Ludzie. Tato Gosi.
Niczym opiekuńczy Duch. Genius hominis…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz