czwartek, 24 września 2020

Śmieszne, choć nie wesołe…

 Recenzja kryminału pióra Kazimierza Kyrcza Jr.

„Kobiety, które nienawidzą”


 

 „Niebo nie zna wściekłości takiej,

 jak miłość w nienawiść zmieniona,

 ni piekło nie zna furii takiej

jak kobieta wzgardzona”

William Congreve

Policja nie ma w sobie nic z kobiety. A jednak… Po lekturze „Kobiet, które nienawidzą”, dotarło do mnie z całą bezwzględnością, że moje wyobrażenie o służbie w policji było jedynie romantyczną mrzonką. Albowiem brutalny to świat. Cyniczny, obdarty z uczuć wyższych (a niekiedy także i niższych), hierarchiczny do bólu niczym system feudalny w dawnych wiekach. A jednak większość „psów” uzależnia się od tego „cyrku” i nie wyobraża sobie świata poza służbą. Śmiertelny nałóg. Życie w nieustającym stresie. Brud, ściek i kanaliza. Jak w tym żyć?

 „Brodząc w mroku, czuł się właśnie zawłaszczony, napełniony i przesiąknięty pierwotnymi instynktami, którym ludzkość nadała imiona, a które są zbyt potężne, by dać się zaszufladkować”.

Jak na kryminał przystało na kartach „Kobiet…” trwają policyjne śledztwa, a psy tropią wilki (niektóre przebrane dla niepoznaki w cudzą skórę). Sprawa seryjnego zabójcy Kuby Szpikulca trafia do Archiwum X, jednak na horyzoncie pojawia się niemniej groźny przestępca - Bob Zabójca. Policjanci gubią się w gęstwinie mylnych tropów, poszerzają krąg podejrzanych i teren poszukiwań. Psychopatyczne motywy, przemoc, codzienna służba, przekleństwa, seks i trupy. Takie smaczki Czytelnicy kochają najbardziej. Bowiem siedząc w mięciutkich kapciach, zanurzeni w wygodnym fotelu, mogą bezpiecznie brać udział w prawdziwym życiu. Takim, które lepiej, żeby im się nie przydarzyło. Bo kobiety, które nienawidzą istnieją naprawdę. Oby nigdy nie zdołały im zaszkodzić…

„Nadrabianie miną i przerzucanie się durnymi hasełkami od zawsze stanowiło clou policyjnej autoterapii”

Niech Was nie zwiedzie lekki ton opowieści. W świecie Kyrcza jest śmiesznie, choć mało żartobliwie. Pozorna wesołość kryje w sobie dramat. Tradycyjnie już Autor wrzucił w nurt powieści anegdoty środowiskowe. Tym razem jednak część historyjek zasłyszał na żywo podczas terapii psychologicznej, której musiał się poddać. Wielki szacun za ujawnienie Czytelnikowi tej osobistej strony policyjnego życia (Kazimierz Kyrcz, oprócz tego, że pisze, jest także, a może przede wszystkim, gliną z krwi i kości). Zapytałam go kiedyś czy policyjna codzienność jest aż ta straszna, jak ją opisuje w swoich powieściach. I wiecie co mi odpowiedział? Jest jeszcze gorsza!

 „Nic nie jest wyłącznie czarne lub białe. Poza tym, co rzeczywiście jest czarne lub białe”.

Na przykład czarny humor;). Dla mnie jednak powieści Kazimierza Kyrcza, wbrew pozornej wesołkowatości i rozhulanej elokwencji, są przejmującą opowieścią o samotności. I to tej najgorszej, bo pośród innych ludzi. W tym „cyrku” to pracownicy są zamknięci we własnych klatkach, a zwierzyna bryka na wolności. Każdy glina jest samotną wyspą. Niekiedy tylko tworzą archipelagi, by odeprzeć nawałnicę zdradzieckiej fali przestępstw. Oddychamy z ulgą, gdy im się udaje. Szkoda tylko, że najwyższym kosztem…

„- Myślisz czasem o śmierci?

- Po co? Wystarczy, że ona myśli o nas”

*

Na koniec ostrzeżenie. Uwaga! Ta książka zdruzgocze Ci psyche i da w kość. W świat Kyrcza wchodzisz na własną odpowiedzialność. Sytuacje i słowa pozostaną w Tobie jak drut kolczasty i odłamki szkła. Odważysz się?

*

I jeszcze jedno. W tej powieści jest także kawałek mnie. Miałam przyjemność recenzować fragmenty przed wydaniem by, jak to pięknie ujął sam Autor, „dodać Kobietom… lekkości i głębi”.  Czy się udało oceńcie sami.

 

Ostrym pazurem zrecenzowała Margota Kott

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz